Zawsze miałam ciągoty do rzeczy starych i spatynowanych więc zajmuję się odkurzaniem historii rodzinnych, dokopywaniem do korzeni drzewa genealogicznego czy odnawianiem mocno zużytych PRL-owskich krzesełek 😉. W wyniku rozliczeń rodzinnych w pewnym momencie weszłam w posiadanie znaczniejszej kwoty i pomyślałam o lokum dla dorastającej latorośli. Rozsądek nakazywał ulokować środki finansowe w wygodnym, nowym, o przyzwoitym metrażu mieszkanku w peryferyjnej dzielnicy. Jednak poszłam za głosem serca i kupiłam mocno steraną, mikroskopijną kawalerkę w zaniedbanej, przedwojennej modernistycznej kamienicy.

Latorośl rosła, mieszkanko zajmowali kolejni lokatorzy, nie mieszkałam tam, ale jednak kamienica była bliska sercu i cieszyło mnie, gdy wspólnota robiła kolejne remonty. Wymieniona została instalacja wodna i gazowa, wyremontowane klatki schodowe, wymienione drzwi zewnętrzne i okienka piwniczne. Pewnego roku nie mogłam wziąć udziału w rocznym zebraniu wspólnoty, ale przecież wszystko toczyło się dobrze. Gdy więc na kolejnym zebraniu okazało się, że właściwie zarząd już nie istnieje, bo 2 osoby z 3 wchodzących w skład zarządu wspólnoty sprzedały swoje mieszkania i wyprowadziły się, i panuje totalny paraliż, byłam mocno zaskoczona. Trzeba było szybko wybrać kolejny zarząd lub czekał nas zarządca komisaryczny. Na pytanie o chętnych, zapadła cisza. Nie zgłaszałam się, bo przecież mieszkałam gdzie indziej. Cisza trwała baaaaaaaaardzo długo i uznałam, że jednak trzeba wziąć byka za rogi. Gdy zgłosiłam się, sprawy potoczyły się lawinowo i 5 minut później był już wybrany 5-osobowy zarząd. W ten sposób zaczęła się nowa przygoda w moim życiu. Dla jasności dodam, że zarząd działa całkowicie bezpłatnie poświęcając własny wolny czas, bo większość z nas (oprócz jednej emerytki) pracuje zawodowo w pełnym wymiarze.
Oczywiście największym wyzwaniem jest remont kamienicy, ale oprócz tego jest masa bieżących drobnych spraw. Nasza polska specjalność to narzekanie i pretensje do innych, a na tych innych taki zarząd wspólnoty bardzo dobrze się nadaje. Mamy więc zgłoszenia, że:
- pani Zosia źle sprząta (cz zwróciła Pani uwagę pani Zosi, żeby lepiej sprzątała?)
- znów przepaliła się żarówka w piwnicy (proszę zgłosić do administracji lub dozorczyni)
- w sąsiedniej kamienicy mniej płacą za sprzątanie (sąsiednia kamienica jest mniejsza więc mniej płacą)
- psy sąsiadki z mieszkania obok strasznie szczekają (czy próbowała Pani porozmawiać z sąsiadką?)
- to jest wstyd, że mamy taki brzydki trawnik, czy to naprawdę taki problem żeby dosiać trochę trawy?
I tu doszliśmy do sedna, bo trafiła kosa na kamień czyli skądinąd bardzo sympatyczny sąsiad trafił na mnie. Zrobiłam Panu mały wykład na temat wymagań świetlnych i glebowych trawy, prac pielęgnacyjnych, które trzeba wykonywać, żeby trawnik przyzwoicie wyglądał, a także kosztów profesjonalnych usług ogrodniczych. Wkrótce remont dachu i elewacji więc temat zieleni ucichł, ale wróci i bardzo się cieszę, że naszym mieszkańcom też nie jest to obojętne.
To teraz trochę o .... no właśnie to nie jest ogród, ani rabata, może pseudo-trawnik?
Sytuacja przedstawia się tak:
Szary prostokąt to nasza kamienica. Na drugim planie budynki zostały zakreskowane a zieleń zaznaczona (a jakże!) kolorem zielonym.
Jak widać budynki są wybudowane blisko siebie, ten nieregularny kształt to ogromny 9-piętrowy apartamentowiec skutecznie zacieniający nasz teren od południa, a na dodatek pomiędzy budynkami rosną stare, duże drzewa liściaste.
Mnie oczywiście interesuje zieleń bezpośrednio przy naszej kamienicy. Tego terenu jest całkiem sporo i mógłby tam być piękny ogród, ale trzeba mierzyć siły na zamiary. Obszar od strony ulicy na razie zostawiam w spokoju, bo nie rzuca się tak w oczy (wejście do klatek schodowych jest od strony podwórka) poza tym część mieszkańców z parterów urządziło tam sobie ogródki. Na pierwszy front robót idzie trawnik wewnętrzny i część przy furtce od północnej strony kamienicy .
Sami widzicie, że pomiędzy kamienicami warunków na trawę naprawdę nie ma i szkoda naszego czasu, zachodu i pieniędzy, żeby kolejny raz go siać. Przy takim zacienieniu wszyscy eksperci radzą sadzić rośliny zadarniające. Na takie warunki idealne byłyby trzmielina, bluszcz, barwinek i kopytnik. Wszystkie zimozielone i wszystkie tolerujące cień. Na dodatek bluszcz i trzmielinę mam we własnym ogródku.
Myśląc już o kamienicy ukorzeniłam obcięte gałązki trzmieliny i jeśli przeżyją zimę, to będę miała ok. 30 malutkich sadzonek. Bluszczu nie ukorzeniałam, ale ukorzenił się sam. Moi sąsiedzi nie przycinają go, gałązki przelazły na drugą stronę ogrodzenia sięgając ziemi i skutecznie tam się zadomowiły. Trzeba je będzie obciąć, żeby dać oddech żywopłotowi, a ja przy okazji pozyskam sadzonki.
Pewnie zastanawiacie się czemu wspólnota nie zleci urządzenia ogrodu, a przynajmniej nie kupi z własnych funduszy roślin. Powodów znów jest kilka.
Wszystkie fundusze idą na remont, a i tak musimy wziąć duży kredyt na kolejne 20 lat. Poza tym ten teren nie jest nasz. Do wspólnoty należy tylko działka bezpośrednio pod budynkiem. Obszar dookoła jest miejski i korzystają z niego wspólnoty wszystkich 3 kamienic. Gdybyśmy więc wydawali większe pieniądze na urządzanie ogrodu na nie swoim terenie moglibyśmy się spotkać z zarzutem niegospodarności. Czynszów też nie chcemy podnosić, bo część mieszkańców to są osoby starsze z niewielkimi emeryturami.
Traktuję więc to jako ogrodnicze wyzwanie i spróbuję własnymi siłami, a może ktoś jeszcze się dołączy.
To jeszcze kilka zdjęć, jak taki zadarniony teren może się prezentować:
bluszcz:
https://pl.pinterest.com/pin/326511041711990406/
trzmielina:
https://pl.pinterest.com/pin/73676143882453912/
barwinek:
https://pl.pinterest.com/pin/416583034264433684/
A co powiecie na to?
https://pl.pinterest.com/pin/390265123945453850/
Ciąg dalszy nastąpi wiosną.