Ano tak to bywa :)
Miała być łąka kwietna – tak sobie wymarzyłam. Wytyczyłam więc wzdłuż zachodniej granicy mojego zaogródka metrowej szerokości pas. Zakupiłam nasiona pt. łąka kwietna, kupiłam jeszcze nasiona słoneczników, maki, chabry etc i zasiałam. Czekałam z niecierpliwością czy wykiełkują – wykiełkowały. Minęło już kilka miesięcy mojego mieszkania, minęła wiosna i wtedy już wiedziałam, że z łąki kwietnej nici. Mój zaogródek nie jest na łące. Jest na wewnętrznym dziedzińcu otoczonym z czterech stron kilkupiętrowymi blokami i jest mocno cienisty. We wrześniu po mojej łące kwietnej ostały się jedynie rachityczne słoneczniki. I tak cud, że wyrosły.
Teraz trochę o przypadkach. Nie miało być róży: żadnej i w ogóle, bo to takie przereklamowane i kiczowate kwiaty, a jeśli już to w jakimś subtelnym bladoróżowym kolorze miniaturka. To był początek ogrodu i zaglądałam (zresztą nadal zaglądam) do każdego mijanego sklepu ogrodniczego, każdego ogrodniczego centrum, każdej szkółki. Pierwszy raz zatrzymałam się w centrum ogrodniczym w drodze do mojej siostry. Obeszłam całe dookoła, pooglądałam wszystkie roślinki i wyszłam z 2 borówkami amerykańskimi, które zamierzałam kupić i z różą pnąca której nie planowałam kupić, a która wg etykiety miała kwitnąć w ogniście pomarańczowym kolorze. Zapakowałam roślinki do samochodu i zaczęłam się zastanawiać, co mnie napadło. Róża została tego samego dnia posadzona i zaczęła rosnąc jak oszalała. Jeszcze tego lata wypuściła pędy długości 3m i zaczęła kwitnąć na piękny morelowy kolor półpełnymi kwiatami. Pachnie nieziemsko i wszyscy moi sąsiedzi byli nią zachwyceni. Ja też :) W drugim roku kwitła już tak, że zebrałam płatki na mały słoiczek konfitury różanej. Aha, w związku z różą cały przedogródek będzie więc w ciepłej tonacji: żółty, pomarańcz, krwiste czerwienie i gdzieniegdzie kolor niebieski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz