środa, 29 czerwca 2016

Ośmiornica

Już od dawna świtała jej ta myśl w głowie. Nie można dłużej czekać. Trzeba przełamać tę szarość, wypełnić tę pustkę. Tylko co, tylko jak? Odpaliła laptopa i zaczęła szukać w necie. Każdą wolną chwilę poświęcała na poszukiwania. W końcu znalazła. Jest, jest właśnie to, co potrzebowała. Musi tam pojechać, tylko tam może to zdobyć. Czekała na odpowiedni dzień. Musi mieć dostatecznie dużo czasu. Trzeba to wykonać szybko, sprawnie, ale bez pośpiechu, najlepiej w weekend. Raźniej byłoby z kimś, ale czy wciągać w to kogoś jeszcze? Kiedy zadzwoniła Barbara, nie wierzyła w swoje szczęście. Powiedziała jej o podróży, o swoim celu. Baśka tego nie rozumiała, ale mimo wszystko zgodziła się towarzyszyć.
W sobotni ranek zapakowała konieczne akcesoria do swojej czerwonej toyoty i wyruszyła. Na początek pojechała po Barbarę i wtedy wyprawa zaczęła się naprawdę. Wcześniej dokładnie przestudiowała mapę, droga wydawała się prosta i rzeczywiście bez problemu dotarła prawie że do celu. Mała wioseczka, malowniczo położona i urokliwa, kilka domków, żaden problem. Powoli przejechała przez wieś i nie znalazła tego miejsca. Jak to możliwe? Jeszcze raz, jeszcze wolniej i nic. Pochyliła się nad mapą. To musi być na tym zakręcie. Zawróciła. To był niepozorny dom, jeszcze niewykończony, piaszczysty wjazd na posesję i w końcu postój. Obie wysiadły z samochodu i ruszyły ku drzwiom, ale nie zatrzymały się słysząc śmiechy zza domu. Na surowym jeszcze tarasie przy prostym stole z desek biesiadowała rodzina. Podeszła do nich młoda kobieta i po wysłuchaniu prośby niechętnie opuściła wesoło grono i zaprowadziła dalej. Rozpoczęły się poszukiwania. W końcu znalazła. Troskliwie opatuliła swój skarb, rozliczyła się z gospodynią i czym prędzej ruszyła z powrotem. 
Trasę powrotną wybrała specjalnie inną, tak na wszelki wypadek. Lepiej dmuchać na zimne. Baśka zaproponowała kawę w drodze powrotnej. Jaka kawa? Jaki postój? Trzeba wracać. Po chwili się zgodziła, lepiej spokojnie, powoli, nie zwracając niczyjej uwagi – ot zwykła weekendowa wycieczka. W końcu dotarła do domu. Ruszyła prosto do ogrodu. Wzięła w dłoń łopatę i zaczęła kopać. Gdy dól był wystarczająco głęboki delikatnie rozpakowała swój skarb i starannie ułożyła na  samym dnie. Już bez pośpiechu zaczęła przysypywać ziemią. Na koniec ziemię dokładnie udeptała. Z zadowoleniem wytarła ubłocone dłonie i spojrzała. Po pustce nie było już śladu. W jej miejscu pyszniła się piękna Campanula hybrida Pink Octopus.




Jak wam się podoba moja ogrodnicza opowieść kryminalna?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz