Już
od dawna świtała jej ta myśl w głowie. Nie można dłużej
czekać. Trzeba przełamać tę szarość, wypełnić tę pustkę.
Tylko co, tylko jak? Odpaliła laptopa i zaczęła szukać w necie.
Każdą wolną chwilę poświęcała na poszukiwania. W końcu
znalazła. Jest, jest właśnie to, co potrzebowała. Musi tam
pojechać, tylko tam może to zdobyć. Czekała na odpowiedni dzień.
Musi mieć dostatecznie dużo czasu. Trzeba to wykonać szybko,
sprawnie, ale bez pośpiechu, najlepiej w weekend. Raźniej byłoby z
kimś, ale czy wciągać w to kogoś jeszcze? Kiedy zadzwoniła
Barbara, nie wierzyła w swoje szczęście. Powiedziała jej o
podróży, o swoim celu. Baśka tego nie rozumiała, ale mimo
wszystko zgodziła się towarzyszyć.
W
sobotni ranek zapakowała konieczne akcesoria do swojej czerwonej
toyoty i wyruszyła. Na początek pojechała po Barbarę i wtedy
wyprawa zaczęła się naprawdę. Wcześniej dokładnie
przestudiowała mapę, droga wydawała się prosta i rzeczywiście
bez problemu dotarła prawie że do celu. Mała wioseczka, malowniczo
położona i urokliwa, kilka domków, żaden problem. Powoli
przejechała przez wieś i nie znalazła tego miejsca. Jak to
możliwe? Jeszcze raz, jeszcze wolniej i nic. Pochyliła się nad
mapą. To musi być na tym zakręcie. Zawróciła. To był niepozorny
dom, jeszcze niewykończony, piaszczysty wjazd na posesję i w końcu
postój. Obie wysiadły z samochodu i ruszyły ku drzwiom, ale nie
zatrzymały się słysząc śmiechy zza domu. Na surowym jeszcze
tarasie przy prostym stole z desek biesiadowała rodzina. Podeszła
do nich młoda kobieta i po wysłuchaniu prośby niechętnie opuściła
wesoło grono i zaprowadziła dalej. Rozpoczęły się poszukiwania.
W końcu znalazła. Troskliwie opatuliła swój skarb, rozliczyła
się z gospodynią i czym prędzej ruszyła z powrotem.
Trasę
powrotną wybrała specjalnie inną, tak na wszelki wypadek. Lepiej
dmuchać na zimne. Baśka zaproponowała kawę w drodze powrotnej.
Jaka kawa? Jaki postój? Trzeba wracać. Po chwili się zgodziła, lepiej spokojnie, powoli, nie zwracając niczyjej uwagi – ot zwykła
weekendowa wycieczka. W końcu dotarła do domu. Ruszyła prosto do
ogrodu. Wzięła w dłoń łopatę i zaczęła kopać. Gdy dól był
wystarczająco głęboki delikatnie rozpakowała swój skarb i starannie ułożyła na samym dnie. Już bez pośpiechu zaczęła
przysypywać ziemią. Na koniec ziemię dokładnie udeptała. Z zadowoleniem wytarła ubłocone dłonie i spojrzała. Po pustce nie
było już śladu. W jej miejscu pyszniła się piękna Campanula hybrida Pink Octopus.
Jak wam się podoba moja ogrodnicza opowieść kryminalna?