Bardzo daaaaaaawno już nie pisałam. Trudno mi się zebrać, bo co tu dużo pisać: nie jest dobrze. Może właśnie dlatego trzeba pisać o takich malutkich sprawach, które choć trochę poprawiają samopoczucie, ubarwiają szare dni.
A więc do rzeczy:
Wpadłam do mojej siostry po opony zimowe (najwyższy czas na wymianę) i na szybką kawę, a moja siostrzenica robiła akurat wieniec adwentowy. Kilka lat temu też taki przygotowałam, ale potem jakoś zaniechałam. Teraz zachciało mi się na nowo. Zostałam obdarowana gałązkami iglaków i ostrokrzewu oraz szyszkami. Potem wybrałam się jeszcze na spacer i zebrałam gałązki irgi z żółtymi i czerwonymi owocami, trochę pędów winobluszczu z granatowymi "koralikami", czerwoną jarzębinę i jeszcze gałązki berberysu. Najpierw powstał mój wieniec: zielono-złoto-czerwony.
Potem uplotłam jeszcze jeden dla Mamy: bardzo kolorowy więc został pobielony.
Jak się Wam podobają? Czyż nie cudne te wianki i jakie cuda sprawiły: po takiej przerwie znów wróciłam do blogowania. 😉
W wieńcach wykorzystałam szyszki aż 5 drzew. Czy zgadniecie jakich?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz