Ta fuksja „chodziła”
za mną już od dawna. Fuksje zachwycają mnie niezmiennie odkąd pierwszy raz zobaczyłam je u cioci Krysi. Nie mam jednak sił do roślin, które trzeba na zimę
przenosić do budynku. Nie mam też za bardzo miejsca, gdzie takie
rośliny przechowywać. Więc gdy odkryłam, że są fuksje
magellańskie podobno zimujące zdecydowałam się na zakup.
Najbardziej popularna i dostępna odmiana Riccartoni nie spodobała
mi się. Wybór padł na fuksję magellańską alba. To było na
wiosnę 2015r. Tę odmianę znalazłam jedynie w sklepie
internetowym, który mi już podpadł przysyłając bardzo marnej
jakości rośliny więc zrezygnowałam. W końcu przypadkiem w
listopadzie znalazłam w ofercie odmianę Madame Cornelissen i od
razu się w niej zakochałam. Nawet długo się nie zastanawiałam i
w listopadzie fuksja do mnie dojechała. Bałam się jednak wysadzać
ją tak późno. Pierwsze zimowanie więc odbyło się w doniczce na
klatce schodowej.
W marcu fuksja została przycięta i pod koniec
miesiąca zaczęłam ją hartować. W końcu w kwietniu powędrowała
do ogródka. Rosła tam sobie cichutko w kąciku prawie niezauważona. Przyćmiły ją kwitnące róże, a potem liliowce. Róża i liliowce przekwitły, a wówczas pokazała na co ją stać.
Jeszcze przed nią największe wyzwanie - przetrwać zimę.